Alfred Kaczmarek ma 44 lata i od 30 związany jest ze strażą pożarną. Jako strażak Ochotniczej Straży Pożarnej w Zawadzie przez wiele lat siedział za kierownicą wozu bojowego i docierał na miejsce, kiedy potrzebna była pomoc i ratunek. Teraz sam potrzebuje pomocy. Na protezę, dzieki której będzie mógł normalnie żyć i funkcjonować, potrzeba ponad 53 tysiące złotych.
Alfred z narażeniem życia wyjeżdżał na niejedną akcję, nie wiedząc, co zastanie na miejscu. Praca dla prawdziwego mężczyzny, silnego psychicznie człowieka, który na wezwanie rusza jako zimny twardziel a na miejscu staje się empatycznym człowiekiem, na którego liczą inni. Do remizy Ochotniczej Straży Pożarnej w Zawadzie miał najbliżej, więc zawsze to on na wezwanie syreny stawiał się pierwszy. Nie ma w okolicy człowieka, który Dowódcy Alfreda nie zna.
Ogromne doświadczenie, setki wyjazdów i trzeźwa ocena sytuacji to dla innych często uratowane zdrowie i życie. Prywatnie skromny i sympatyczny człowiek, stroniący od zaszczytów, które zawsze spływają na człowieka, kiedy pracuje się tak ofiarnie. W roku 2014 został odznaczony przez Zarząd Wojewódzki OSP RP Brązowym Medalem za Zasługi dla Pożarnictwa.
Kiedy zaczęła boleć noga, Alfred nie przejął się taką błahostką. Przecież mógł na coś nadepnąć, naciągnąć mięśnie. Czas mijał, ból nie przechodził, więc trzeba było iść do lekarza. Dokładne badania i wyrok, z którym ciężko pogodzić się nawet wtedy, kiedy widziało się więcej śmierci cierpienia i bólu niż przeciętny człowiek. Przez cały czas Alfred myślał o czwórce swoich dzieci, które przecież są jeszcze za młode, by żyć bez ojca. Dla niego rak oznaczał śmierć, dlatego na początku było tak ciężko. Później swoje propozycje przedstawił lekarz i nadzieja wróciła.
Nogę trzeba amputować, najlepiej ponad kolanem, tak, by nowotwór nie zdążył się przerzucić w inne miejsce, do tego będzie chemia, długa i wyczerpująca, ale na końcu tej walki jest to co najważniejsze – szansa na życie. Jak powiedzieli, tak zrobili.
- Pamiętam dzień, kiedy jechałem na operację i ostatni raz patrzyłem na tę nogę, która tyle razy pomagała mi unikać zagrożeń, w porę uciekać, kiedy było naprawdę groźnie. Wiedziałem, że z tego szpitala nie wyjdę już o własnych siłach, że nie wsiądę już do wozu strażackiego, nie włączę syreny, nie przydam się już na akcji. 30 lat życia zostawiałem w tym szpitalu – wspomina Alfred.
Ale on miał dla kogo żyć, miał do kogo wracać, bo życie toczyło się dalej, ale dzieci potrzebują ojca i to nie takiego siedzącego w fotelu, ale aktywnego, pracującego, takiego, na którego nadal można będzie liczyć. Sama amputacja w perspektywie wyzdrowienia, nie jest tragedią, tylko lekcją pokory. Bo, żeby stać się inwalidą wystarczą sekundy. Czasem jest to wypadek, innym razem rak i w jednej chwili zmienia się życie. Alfredowi już teraz brakuje Straży, dla której poświęcił wiele najwspanialszych lat swojego życia, ale nie załamał się i ma jeden bardzo ważny cel, pierwsze wyzwanie od czasu powrotu ze szpitala. Lekarze zatrzymali nowotwór, rozpisali 9 cykli chemii na dobicie tego drania i teraz czas wrócić do życia.
- Podskakiwanie o dwóch kulach to nie chodzenie, dlatego bardzo potrzebuję protezy, która pozwoli mi stanąć na nogi. To już ten czas, kiedy muszę walczyć o powrót do normalności, nauczyć się od nowa chodzić. Problem w tym, że straciłem staw kolanowy i przez to proteza musi być droższa, bardziej specjalistyczna. Koszt jest dla mnie ogromny, dlatego proszę Was o pomoc. Dla mnie zaczyna się nowe życie, w którym wszystkiego muszę się nauczyć od nowa – siadania, wstawania, chodzenia. Czy dam radę? Dam, bo muszę to zrobić dla mojej rodziny - mówi.
LINK DO ZBIÓRKI - SIEPOMAGA.PL
(Źródło i foto: SiePomaga.pl)