OSP Ochotnicza Straż Pożarna

Służba w OSP okiem strażaka: "Jest też druga strona medalu". Poruszające wyznanie jednego z druhów.

"Idąc drogą a zwłaszcza będąc w niedzielę w kościele widuję te matki, ojców, rodzeństwo poszkodowanych i wspomnienia są wiecznie żywe. Przechodząc/przejeżdżając obok tych wszystkich miejsc, tak samo. Nawet jak zapomnę, to osoby/ miejsca- przypomną. Teraz patrząc w oczy tym osobą muszę wierzyć, że zrobiłem wszystko co było w mojej mocy i że pomimo najlepszego sprzętu, wiedzy, umiejętności los/Bóg/pech/przeznaczenie (każdy wybierze właściwe) tak chciał. (...) Jest też druga strona medalu- kiedy przychodzą chwile zwątpienia w sens tego co robię, przypominam sobie te osoby, które uratowałem, pomogłem uratować, którym uratowaliśmy dobytek, rodzinę i stwierdzam, że jednak warto." 
   
Treść tego artykułu zawiera treść posta, będącego częścią wiadomości, wysłanej przez jednego ze strażaków do administracji profilu FB Straż Pożarna Moja Pasja. Postanowiliśmy go opublikować, aby pokazać drugą stronę tego, jak wygląda służba strażaka - zarówno PSP jak i OSP. Dodane do posta zdjęcie jest jedynie fotografią ilustracyjną.  
   
PEŁNA TREŚĆ POSTA: 

"Druhem Ochotniczej Straży Pożarnej jestem 15 lat, od 11 lat naczelnikiem. Średnio w roku do zdarzeń wyjeżdżam od 50-60 razy. Ktoś powie: a cóż to, tylko OSP?, a co to jest 50 razy?, PSP ma tyle w tydzień. Owszem, tak często jest. Ale piszę te przemyślenia z zupełnie innej perspektywy. Strażak PSP idzie na służbę (fakt, że pobiera wynagrodzenia, nie ma w tym momencie znaczenia) w zupełnie „obcym" dla siebie mieście. My służymy swoim najbliższym sąsiadom, znajomym, kolegom. Jadąc do zdarzenia „na swoim terenie" wiemy, że to może być ktoś kogo dobrze znamy. I często tak jest.

Do zdarzeń najczęściej wyjeżdżam jako kierowca i jeśli jedziemy „mocnym składem" 5-6 osób albo nawet na „dwa wozy", to jestem przy tym wozie i mniej uczestniczę w czynnościach a mam lepszą perspektywę do obserwacji całego terenu działań. Jeśli w godzinach „szkolno/roboczych" (umownie 7-16) jedziemy „słabym składem" 3 osoby, a bywa że i we dwóch, to przed przybyciem dodatkowych SiŚ ogarniam razem z zastępem zdarzenia a dopiero później ustępuję miejsca dla wsparcia i znowu mam tą perspektywę. I teraz czas na te refleksje z perspektywy tych 15 lat.

Ze względu na upływ czasu, możliwość pokojarzenia pewnych nieprzyjemnych faktów i szacunek dla poszkodowanych (właśnie sąsiadów, znajomych, itp.) nie podaję dat, miejsc i dokładnych opisów zdarzeń.

Zgłoszenie- pożar poddasza, w środku prawdopodobnie dziecko. Wtedy nie posiadaliśmy jeszcze na wyposażeniu aparatów ODO. Zajeżdżamy pierwsi na miejsce w 3 osoby. Przed domem zapłakana, spanikowana matka. Wchodzimy klatką schodową, maksymalne zadymienie karze się wycofać. Sprawiamy drabinę do okna, wybijamy okno, buchają kłęby dymu, nawołujemy. Docierają zastępy PSP, wchodzą do budynku w AODO, przeszukują pomieszczenia, gaszą zarzewia ognia, dziecka na szczęście brak. Po opadnięciu emocji okazuje się, że to dziecko jest niemal pełnoletnie, znajduje się poza domem i nic nie wie o pożarze.

Zgłoszenie- potrącenie pieszego. Na miejsce zajeżdżamy jako pierwsi w 2 osoby, trzeci dobiega na miejsce na piechotę. Okazuje się, że siedemdziesięciokilkuletni ojciec, na własnym podwórku cofając, przejechał samochodem po swojej około pięćdziesięcioletniej córce. Kobieta jest reanimowana przez przypadkowo przejeżdżającego druha z innej, odległej OSP. Przejmujemy reanimację, rozkładamy AED, dojeżdża PSP i ZRM. Po kilkudziesięciu minutach lekarz niestety stwierdza zgon. Na wszystko patrzy zrozpaczona rodzina, tłum gapiów.

Zgłoszenie- wypadek pracownika. Zajeżdżamy na miejsce. Przed nami ZRM i lekarz mówi, że nie mamy już tutaj wszyscy cokolwiek robić. Zgon. Pracująca maszyna/prasa zmiażdżyła głowę i rękę pracownikowi. Dociera do mnie, że pracownik ten, może nie był moim kolegą ale sąsiadem od dzieciństwa, starszym o zaledwie dwa lata i niemal codziennie mijałem go na drodze. Dociera do mnie również, że znam jego matkę i że jego brat zginął kilka lat wcześniej potrącony przez pociąg a ojciec zmarł. Kobieta została w swoim bólu zupełnie sama. Pracodawca również jest moim sąsiadem.

Zgłoszenie- pożar samochodu (to zdarzenie akurat poza naszą miejscowością, osoby obce). Dojeżdżamy na miejsce, PSP gasi samochód, dostajemy dyspozycje zabrania zestawu R1 i podejścia niżej na parking. Pomagamy udzielać KPP osobie wyciągniętej z samochodu. 95% poparzenia ciała, włosy spalone, szczątki ubrania, przykurcze kończyn od oparzeń, skrajnie wychudzona, przytomna, obłędu/rozpaczy/bezradności/przerażenia(nie wiem jak to nazwać) w oczach długo nie zapomnę. Na miejsce dociera ZRM, przejmuje czynności medyczne, dysponowany jest LPR. Na miejscu zjawia się ojciec poszkodowanej, potem matka. Krótka rozmowa z Policją- okazuje się, że próba samobójcza.

To tylko kilka najbardziej wrytych w pamięć zdarzeń ale było ich więcej – wypadki drogowe z mniejszymi bądź większymi obrażeniami uczestników, próby samobójcze, potrącenie przez pociąg, pożary domów, samochodów... Nazbierało się tego przez lata. Teraz idąc drogą a zwłaszcza będąc w niedzielę w kościele widuję te matki, ojców, rodzeństwo poszkodowanych i wspomnienia są wiecznie żywe. Przechodząc/przejeżdżając obok tych wszystkich miejsc, tak samo. Nawet jak zapomnę, to osoby/ miejsca- przypomną. Teraz patrząc w oczy tym osobą muszę wierzyć, że zrobiłem wszystko co było w mojej mocy i że pomimo najlepszego sprzętu, wiedzy, umiejętności los/Bóg/pech/przeznaczenie (każdy wybierze właściwe) tak chciał. Wyjeżdżając do zdarzenia skupiam się na wykonaniu zadania ale emocji nie da się wyłączyć a pamięci wymazać jak dysku. Jest też druga strona medalu- kiedy przychodzą chwile zwątpienia w sens tego co robię, przypominam sobie te osoby, które uratowałem, pomogłem uratować, którym uratowaliśmy dobytek, rodzinę i stwierdzam, że jednak warto."  
 
  

 

29 września 2018 11:45
Udostępnij na Facebooku